(…i tutaj obraz rozmywa się jak w klasycznym serialu w chwili, gdy Ona - np. jakaś Milagros albo inna Stefania - wspomina Jego – np. jakiegoś Rikarda albo innego Juana-… i naszym oczom ukazuje się taki oto sielski - anielski obrazek…)
Siedzimy na wielorodzinnym spotkaniu, dzieciarnia wrzeszczy, mamy ściągają pociechy to z płotu, to z drzewa, to z pleców tatusia… Po którymś razie zaczęliśmy czuć klimat i nie zrywamy się już na równe nogi przy każdym okrzyku „Rany Boskie!” za plecami. Już wiemy, że to odruch bezwarunkowy matki, która stara się zmotywować swojego aniołka do nie karmienia braciszka końską kupą, nie sprawdzania, czy pastuch kopie niemowlęta, czy też nie topienia kuzynki w balii do pojenia koni. Luz. Staramy się spokojnie rozmawiać, przekrzykując wycia, jęki zarzynanych i nawoływania jak z buszu. Podobno po pierwszym dziecku słucha się tego jak Mozarta. Nie wiem. Nie doświadczyliśmy póki co tego typu atrakcji – wszystko przed nami!
- …bo ty to Aga NIC nie czujesz instynktu! – zawyrokował Wojtek
- Jasne, jasne, a Ty może niby czujesz?!
- A właśnie że czuję! Mnie niemów, że nie czuję, bo ja sobie tam wiem!
- Ja też właśnie że czuję i będę kiedyś świetną matką! Kocham, dzieci, a co! Się roztkliwiam jak widzę małe ciuszki i butki i wszystko mi się kojarzy! Czuję i już.
- Nooooo… - do rozmowy włącza się Ciocia–noooo... Kochani, a Wy kiedy? – pyta z tajemniczym uśmiechem
- Co kiedyyyy...? - patrzymy z niezrozumieniem
- Noooooo…. jakieś plany już pewnie poczynione… Małe istotki są takie słodkie…
- Aaaaaaaaaa! No taaaaaaaaaaaaaaaak! – wreszcie do nas dotarło, odkrzyknęliśmy więc radośnie – Tak, oczywiście, ze plany już poczynione! I to już dawno! Tak szczerze powiem, ze musimy się spieszyć, bo lata lecą, wiadomo, do tego chcieli byśmy, żeby to była ona... Tak sobie czasem rozmawiamy, że będzie taka mała i śliczna po mamusi... - rozmarzyłam się
- Nooo... - zakłopotała się Jedna z Mam – lata lecą, no przed trzydziestką by wypadało
- Oj kochana, a to my wiemy, czy przyszła matka trzydziestki dożyje? – skwitował Wojtek i spojrzał na mnie smutno - Myśleliśmy o ciąży tak na przyszłą zimę szczególnie, że przecież nie wiadomo, czy od razu zajdzie
- ...no to prawda, z ciążą to nietak łatwo, ale trzeba być dobrej myśli! I co to za czarne scenariusze, że nie dożyje trzydziestki! Co za bzdury opowiadacie! - ofuknęła nas jedna z Cioć
- Nie... I żadne czarne scenariusze i żadne bzdury, tylko naturalna kolej rzeczy. Ale z takich radośniejszych spraw to myśleliśmy już nad imieniem – pochwaliłam się
- Tak? – zapiszczało damskie towarzystwo chórem
- No - nieśmiało zaczął Wojtek - myśleliśmy, nad jakimś takim innym, może Czarna Chmura jak będzie ona, a jakbędzie on, to chyba Cień. Będzie pasowało, jak by jeszcze mały był czarny – zapadła cisza. Ciocie i mamy utkwiły w nas wzrok i oniemiały. Zamarły ptaki w locie, konie przestały skubać trawę i patrzyły na nas z bezbrzeżnym zdziwieniem, a powietrze stężało.
- JAKIM CUDEM MURZYN?!?! I jeszcze jak?! Cie…cie…CIEŃ??? –wychrypiała pierwsza która odzyskała głos i zdolności umysłowe – Cień?!? Przecież nigdzie Wam go tak nie ochrzczą!
- Ochrzczą??? A kto by chrzcił źrebaka! – zdezorientowani zawołaliśmy zgodnie
- Jakiego źrebaka?! – odpowiedziały ciocie zgodnym chórem
- No tego od Czenny, co to o nim rozmawiamy...
NIECH NAM NIKT NIC NIE MÓWI O INSTYNKCIE WIĘCEJ, JASNA CHOLERA...