środa, 23 grudnia 2009

wtorek, 15 grudnia 2009

LIST DO MIKOŁAJA

Kochany panie Mikołaju!


Właściwie to nie wiem, co chciałabym, żebyś mi przyniósł na święta, bo ja – jak wiesz - jestem KOMPLETNIE niewymagająca! W ogóle to jesteś cham! Jesteś cham, bo zawęziłeś mi pole poszukiwań, bo skoro prezent
ma być tak mały, żeby zmieścił się w Twoim worku, to ani słonia nie dostanę, ani hipopotama, A-TAK-BARDZO-CHCIAŁAM! Serce mi mówi, że chciałabym dostać małą freteczkę, albo małego szczeniaczka wilczaka. Fretkę w kolorze karmelowym, a wilczaka takiego, żeby jego tatą był boski Eligo, bo ja Eligo kocham od zawsze - jak nie wiesz, który to Eligo, to ja Ci podeślę link. Tylko daj znać, jak nie wiesz! Tak więc serce mi mówi, że chcę karmelową fretkę i wilczaka, ale rozum mi mówi, że fretkę bardziej ode mnie to chcieliby dostać Bolek i Lolek ALE IM FRETKI NIE DAWAJ, BO ONI SIĘ NIE BĘDĄ UMIELI Z NIĄ BAWIĆ I JĄ NIECHCĄCY UDUSZĄ, A JA ZA JEJ ŚMIERĆ NIE MAM ZAMIARU BRAĆ ODPOWIEDZIALNOŚCI, JASNE?! Szczeniaczka natomiast najbardziej chciałaby Furia (co oznajmiła nam radośnie mając cieczkę przez ostatnie tygodnie) ALE nawet o tym nie myśl! Eligo to jej brat, a my, na Boga, nie popieramy takich układów! Mikołaju! Apeluję do Ciebie!

Z rzeczy przyziemnych chciałabym może Angel’a tego co zawsze, bo to jest jednak mój zapach panie Mikołaju i zawsze gdy mam jakiś nowy, to mi trochę brakuje, żeby mieć na zmianę Angel’a. Zapach jest dla mnie, panie Mikołaju jak bielizna-dobrze jest czasem zmienić, czego i Tobie życzę na święta. Jeśli jesteśmy już przy temacie pachnideł, to bardzo bym chciała, żebyś wytłumaczył mojemu mężowi, że nie mówi się „ta perfuma” i to nie jest prośba z mojej strony lecz reklamacja! W końcu przyniosłeś mi Wojtka kilka lat temu na 6-go grudnia, nie!?!
NATOMIAST: gdyby inne Mikołaje pytały o prezent dla mnie, to proszę im powiedzieć, że chciałabym używanego w miękkiej oprawie Władcę Pierścieni. I proszę mi nie mówić, że czytałam go już pięćset razy i znam na pamięć, BO ZAWSZE CZYTAŁAM POŻYCZANEGO, a Ola od której pożyczałam przeprowadziła się do Warszawy (i wcale nie dlatego, że od niej pożyczałam książki!) I MAM TERAZ DALEKO, ŻEBY POŻYCZYĆ! Ale TO jak by te inne Mikołaje po prostu miały problem ze znalezieniem czegoś dla mnie. Jak mają Mikołaje swój pomysł, to bardzo, bardzo się cieszę!
Poza tym, nie chcę nic, bo ja przecież generalnie nie mam nigdy żadnych wymagań, tylko pamiętaj, że jak będziesz tego wilczaka wsadzał do worka TO MU ZRÓB DZIURKĘ, ŻEBY MIAŁ JAK ODDYCHAĆ, BO JA
NIE CHCĘ ZDECHŁEGO!!! I pamiętaj Mikołaju, że wilczak jest jak małe dziecko, to i potrzebuje zabawek! Posłanka mu nie kupuj, bo będzie spał ze mną w łóżku.

Tylko jeszcze nie wiem, jak to powiem mężowi.


W ogóle to bardzo Cię kocham panie Mikołaju, tylko nie mów Wojtkowi bo będzie zazdrosny! Ale naprawdę BARDZO Cię kocham! I WCALE nie za prezenty!


Acha, jesteś wspaniały!

Agusia


PS o tym, ze byłam grzeczna nie piszę, bo ZAWSZE JESTEM! (To tak, na wszelki wypadek, jakby Ci Wojtek powiedział inaczej np.)

PS Furia i Żabeczka nie umieją jeszcze pisać, ale widziałam, jak rysowały listy. Nie dawaj Furusi tej armaty! Moździerza też nie! Żabie nie dawaj granatów! RANY BOSKIE!

PS. Acha, i pamiętaj! ELIGO! Tatusiem szczeniaczka ma być E-L-I-G-O! Żebyś się nie pomylił! Ale naprawdę żebyś się nie pomylił, bo to jest test: jak za X lat dorosnę, mam zamiar poprosić Cię o małe dziecko -POMYŚL TYLKO CO BĘDZIE, JEŚLI SIĘ WTEDY POMYLISZ!!!

poniedziałek, 23 listopada 2009

O TYM, ŻE NIE PAMIĘTA WÓŁ...I O ZMIENNOKSZTAŁTNYCH:)

Ani ja ani Wojtek nie piszemy tu o naszej pracy, no ale w związku z tym że ostatnie trzy tygodnie przeleżałam plackiem chora w domu i zdążyłam się za pracą stęsknić, to będzie wyjątek:

Siedzę na zajęciach, dookoła wlepione we mnie „dziecięce” oczęta. Tłumaczę na kiedy, co i jak mają zrobić.

- Bla, bla, bla...ple,ple,ple… a te rysunki proszę oddać w formacie 50x30 cm. –większość kiwa głowami, lecz cześć „dziecięcych” oczu nadal patrzy w sposób niepozostawiający wątpliwości… nie wszystko jest dla nich jasne…

- Proszę pani… - wyrywa się blond włosa istotka – a 30 na 50 cm czyli prostokąt?- oniemiałam, zdusiłam śmiech, w końcu jest tam gdzieś we mnie Profesjonalny Pedagog podobno też trochę, nie? Fachowo trzeba się zachowywać! Śmiać się nie wolno! Nie ma głupich pytań ponoć!

-Tak, 50x30 to prostokąt proszę pani. –odparłam uprzejmie. Większość główek pokiwało ze zrozumieniem, a Mały Profesjonalny Pedagog, który podczas zajęć siedzi mi na ramieniu i podpowiada jak mam zachowywać się wobec „dzieci” aż zaklaskał z uciechy... Wtem pacholę jedno otwiera swych ust korale:

- Aaa proszę pani….. prostokąt w jakim sensie? – Zatkało mnie zupełnie. Spojrzałam we wlepione we mnie błękitne, zupełnie poważne oczęta.

- W różowym, proszę pana. NO NORMALNIE W RÓZOWYM! Albo nie! Może w zielonym?! Niech będzie w zielonym proszę pana! Tak, w zielonym sensie!– nie wytrzymałam. (Szlag trafił Profesjonalnego Pedagoga, który zeskoczył mi szybko z ramienia, powiedział, że w takim razie, to on dziękuje, a potem splunął, zaklął i poszedł się upić.)

-Achaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa… - usłyszałam - ku memu bezbrzeżnemu zdziwieniu - pełen zrozumienia cichy pomruk… Przytaknęli wszyscy zgodnie i zanotowali coś w zeszycikach. Zgłupiałam zupełnie. Do tej pory zastanawiam się, CO oni sobie tam zrozumieli...



A poza tym to u nas nic. Ja zdecydowanie nadal jestem ZMIENNOKSZTAŁTNA. Moja zmiennokształtność przejawia się głównie w okolicy bioder i oczywiście na plus. Podejrzewam, że duże ilości jabłek w cieście mają z tym coś wspólnego… (Nie, ciociu, nadal nie nauczyłam się gotować. Tak, wiem, że jestem po ślubie i by wypadało, ale nadal nie umiem i nie mam czasu. Tak, dalej umiem zrobić tylko jabłka w cieście i to tylko dlatego, że mam je zapisane w genotypie, w linii prostej po babci tak samo jak to, że potrafię umalować sobie rzęsy obydwoma rękami. Tak, pisać też potrafię obydwoma.) Ale wracając do zmiennokształtności… Niby nie ma w tym nic złego, bo wszystkie fantastyczne książki mówią, że Zmiennokształtni, to istoty wyjątkowe i rzadko spotykane. Czyli że co? Czyli że chroniona! Czyli że dostaniemy na mnie dotacje unijne! Jeśli byłby wymóg, że gatunek musi być zagrożony, to na dobrą sprawę, też mogę poczuć się zagrożona! Zawsze! Na zawołanie! Rozmnażam się jak widać też raczej słabawo, a jeśli posiedzę tak ze dwie noce nad doktoratem zamiast spać, to naprawdę WYGLĄDAM JAK BYM BYŁA NA WYMARCIU! Czyli spełniam chyba wszystkie warunki! Nie?Unio?Halo!?No nie!?

poniedziałek, 2 listopada 2009

CLIO I CEKIN


No i mąż się wziął i zamieścił.
Zdjęcia z Clio można znaleść tutaj (klik na zdjęcie):









A Cekina tutaj:














Więcej zdjęć w naszej galerii: http://picasaweb.google.pl/agaiwojtek

wtorek, 20 października 2009

O TYM CO BĘDZIE,JEŚLI KOLEGA MAŁŻONEK SIĘ WEŹMIE:)

A żeby nie było że utonęliśmy w jesiennym błocie, to powiem tylko, że w przygotowaniu Wojtka fotorelacja z zabaw z szanownym rodzeństwem: czyli Clio i Cekinem:)

poniedziałek, 28 września 2009

O OKNIE NA ŚWIAT...

Wojtek w dbałości o moje zdrowie wyrzucił mi z „pseudopracowni” (co to sobie w niej trzymam komputer i książeczki) okno. Nie, nie żebym jakoś szczególnie dopominała się o to…. ale dobry maż rozumie potrzeby żony!

Trochę się mu nie dziwię że okno wyrzucił, bo miało ono jako żywo pewien feler (w postaci dziury wielkości pięści przez którą robactwo oraz drobne zwierzęta wpełzały w co chłodniejsze dni do domu, tuląc się z lubością do ciepłej obudowy komputera i łasząc do moich stóp). Mąż najpierw okno wyrzucił, a potem zamurował to co po nim zostało bo „będziesz miała cieplej kochanie i się nie rozchorujesz” . No i mam cieplej. I ciemniej. Ciemniej o jakieś 100%. ..bo „pseudopracownia” była wyposażona w jedno tylko okno.

Kolega był na stypendium w Finlandii i opowiadał, że tamtejsze kobiety siedząc np. w kuchni nagle zaczynają płakać. Bez powodu. Wszystkie. Zbiorowo. Równocześnie. Zapytane o przyczynę odpowiadają „...bo tak jakoś nam się smutno zrobiło nagle i niespodziewanie, nie wiemy dlaczego...”. Podobno amerykańscy naukowcy udowodnili (bo amerykańscy naukowcy udowadniają już wszędzie i wszystko), że to podobno od braku naturalnego swiatła. No nie wiem. Jeśli nagle poczuję wszechogarniający bezsens i już niczego nie będzie mi się chciało, to proszę mi na powrót wybić dziurę w ścianie. Już wolę zimno i drobne zwierzęta.

sobota, 26 września 2009

O CZOSNKU NA WAMPIRY…

O wampirach będzie następnym razem, dzisiaj tylko o tym, jaki fajny można sobie wyhodować na wampiry czosnek! U mnie już w postaci zgrabnego warkoczyka wisi w kuchni, a taki był śliczny,zielony w czerwcu:





wtorek, 22 września 2009

O JESIENI...

Powoli robi nam się jesień. Trochę już zziębnięty, pachnący gruszkami poranny sad… pastwiskowe zielone dolinki, ozłocone promykami porannego słonka pagórki w butach z mlecznobiałej mgły... a w tej mgle tętent kopyt… To rankiem gdy z kubkiem pachnącej kawy jedziemy do pracy, a później?

Wracamy do domu, witają nas konie galopujące gdzieś za babim latem ze złotym, popołudniowym słońcem w grzywie…

A o zmroku zaczynają fruwać gacki i słychać jeszcze świerszcze… „Konie! Chodźcie! Kolacja!” wołamy. Znów równy rytm kopyt, radosny galop i parskanie. Wieczorny zapach winogron przy stajni, bo nasza mała stajenka cała utopiona w żółtozielonych winogronowych kiściach… Później pieczone ziemniaki, psy grzejące się przy ognisku i wilczakowe złote od ognia oczy, a w nich jesienne , diabelskie płomyki… snujący się po łące dym z owocowego drzewa… koty mruczące z zadowolenia, bo cegły wędzarni takie ciepłe… Wędzarnia jak najbardziej w użyciu - czas najwyższy przygotować wigilijny susz na kompot… Taka jest nasza jesień. Czekamy jeszcze na kolorowe pola chryzantem dookoła i bażanty, które na zimę pewnie znów sprowadzą się do naszego sadu… ale to dopiero za kilka miesięcy. A dziś? A dziś suszymy zioła np. o tak:

czwartek, 10 września 2009

5.30...


sobota, 29 sierpnia 2009

O WYPADKU...

Jest chwila by napisać… tyle wakacyjnych relacji kluje się w głowie, tyle zdjęć, tyle fajnych historii… które będą musiały poczekać, bo dobry nastrój odpłynął… Fiala ma złamaną kość w nodze. Wypadek. Ot, „na prostej drodze”. Nikt się nie spodziewał. Poprostu.
W tej chwili Milenka z Wojtkiem i Błażejem wiozą ją na operację do Wrocławia…
Trzymajcie mocno kciuki…

czwartek, 20 sierpnia 2009

O PRZYJEŻDZIE ATOSA VEL. RUDIEGO

No i ostatni nasz letnik, to Atos vel. Rudi! Rudi spędzał u nas wakacje już w tamtym roku, więc przyjechał jak na stare śmieci „przypakować” tu i tam na górkach! Szczęśliwie w dzień przybycia pogoda dopisała i tym razem nikt nie musiał brnąć z przyczepką przez błoto ani nawracać na podwórku sąsiada, gdy pomylił drogę…;)Czyli w skrócie: podróż - zupełna nuda;)Na pastwisku też nuda. Liczyliśmy na dzikie galopy, a tu niespodzianka!

Najpierw było zapoznanie przez płot pod czujnym okiem Furii:

Biegi wzdłuż ogrodzenia. No, umówmy się, że nowy kolega to atrakcja, więc przynajmniej przez kilka minut, do zdjęcia, wypadało się poruszać…

PRAWIE wszyscy pozują!

A potem było zapoznanie bez płotu. Tym razem zrezygnowaliśmy z wysyłania do „nowego” konia Cekina jako reprezentacji, bo było bardzo spokojnie. Na pastwisku oczywiście chłopaki od razu przywitali się, jak kumple z wojska!

Zapoznanie Rudiego z Clio i Żagłówką wzbudziło większe emocje w stadzie…

Fiala udaje źrebaczka już chyba tylko przed Rudim ;)

Trochę wszyscy razem pobiegali…

..a potem Rudi zdecydowanie poszedł za głosem serca i oddał się swojej wielkiej, pierwszej i jedynej miłości: jedzeniu trawy. Reszta zrobiła to samo…

Trzeba przyznać, że ośmiokonne stado wygląda świetnie:):)

środa, 12 sierpnia 2009

O TYM, ŻE MY TU SOBIE GADU GADU...

Było gorące sierpniowe południe. Agnieszki makijaż kapiąc obficie na buty spłynął jakieś pół godziny temu, co - w ciągu ostatnich dni – i tak było całkiem niezłym wynikiem. W ubiegłym tygodniu Pan Pogodynka w radio powiedział, że są „dog days”. Agnieszce ogromnie spodobała się ta zupełnie nic nie mówiąca nazwa i od tej pory używała jej regularnie. Kilka dni temu sprawdziła co ona oznacza. Nie wniosło to do jej życia szczególnie wiele, gdyż słownik wypluł słówko „kanikuła”. Kanikuła także nie kojarzyła się dokładnie z niczym, wiec też używała jej przy każdej nadarzającej się okazji. Kiedyś sprawdzi w słowniku co to kanikuła. Sprawdzi. Pewnie za jednym zamachem, szukając „mobbingu”, „tudzież”, „obligatoryjny” i jej ulubionego „konfabulując”, którego używa równie namiętnie jak niektórzy k…. . Z konfabulującą kanikułą na ustach, Aga podążała na spotkanie.

W tym czasie Milenka weszła z nagrzanej słońcem ulicy do baru, o wiele mówiącej nazwie Gadu-Gadu. Wybrała użytkownika, wpisała hasło, następnie zaświeciła żółte słoneczko. Dzień jak co dzień. Z baru przyniosła sobie kawę i rozejrzała się dookoła. W dosyć zadymionym i ciemnym ale chłodnym wnętrzu, przy nie pierwszej czystości stolikach siedziało kilka osób. Ci najbliżej baru niezdarnie mrugali będąc raz po raz a to widoczni, a to niewidoczni, a to za chmurką, a to bez chmurki. Przy barze kilku znajomych resetowało się co chwilę - zapewne dopadł ich wirus… Inni z przesiąkniętym nienawiścią opisem dotyczącym swojej pracy, udawali że pracują. Pozostali sącząc co-kto-ma-a-najczęściej-kawę ustawiali sobie opisy w coraz to bardziej egzotycznych i niezrozumiałych dla pozostałych użytkowników baru językach… często dla siebie zapewne też. Pod ścianą rozsiadła się grupa zawzięcie cytujących angielskie fragmenty piosenek, przeważnie o nieszczęśliwej miłości albo braku sensu życia. Ci ostatni często tworzyli grupki wzajemnego wsparcia pojąc się własnym nieszczęściem jak dzieci ciepłą i odgazowaną colą. I Milenka i Aga uwielbiały ciepłą i odgazowaną colę. Różnica była tylko taka, że Aga wyrażała to w opisach, a Milenka jeszcze nie. Kilka stoliczków dalej siedzieli cytatowcy filozoficzni. Cytatowcy filozoficzni cytowali wielkie cytaty, wielkich osób o których wiedzieli mało, a w zasadzie nic prócz tego, że w razie potrzeby można pewnie znaleźć ich w Wikipedii. Chyba można. Nie wiedzą, bo nie sprawdzali.

Mileńka sączyła kawę, drzwi drgnęły. Do środka weszła Aga. Starła z twarzy resztki makijażu w wersji płynnej, zaopatrzyła się w napój z dużą ilością kofeiny, podała użytkownika i hasło, ustawiła zwodniczy status (a może to był statut?), że jakoby jej nie było, dorzuciła angielski cytat którego nie rozumiała, ale właściwie język był tu bez znaczenia, bo cytatów z polskich pop piosenek nie rozumiała równie często i to już od dawna. Rozejrzała się dookoła szukając Milenki…jej uwagę przykuła grupka osób w piżamach…w piżmach?!? O dwunastej?! A…taaaak… to rodzina z USA, u nich jest dopiero wczesny ranek…

Dziewczyny odnalazły się wysyłając sobie milion uśmiechów.

-Milenka, bo mam sprawę do Ciebie. – zastukała dźwięcznie Aga

-No? – odstukała Milenka

- Mogę zrobić na blogu przekierowanie do Waszej blogowej relacji z przyjazdu Falbi i Fiali do nas? Bardzo mi się podoba Twoja o tym notka, ja nie wymyślę nic równie fajnego na ten temat…Mogęęęęęęęę?

- Jasne, proszę. – odparła Milenka z – jak zawsze – uśmiechem.

I tak: czytacze drodzy! Uprzejmie donosimy, że Fiala i Falbi przyjechały do naszego końskiego SPA;) Od kilku tygodni biegają sobie po górkach i wakacjują w ośmiokonnym stadzie:). Relacja z przyjazdu, przywitania z końmi znanymi i zapoznania z nieznanymi na blogu Naturalnej Stajni Falbana, czyli o tu:

relacja Milenki na i-haha.blog.onet.pl(klik)

Milenko, dziękujemy:)

A zostaje nam jeszcze jedna notka przyjazdowa:) Kto zgadnie jaki to konik?

niedziela, 2 sierpnia 2009

PRZYJAZD CLIO I ŻEGLUGI CZYLI KOCHAJMY SIĘ JAK BRACIA! :)

Ma Ola rację komentując, że nowych gości u nas od metra a wiadomości blogowych na ten temat nic a nic… no to nadrabiamy:)

Każdy z naszych bliższych i dalszych znajomych zna barwną opowieść o tym, jak to z dnia na dzień staliśmy się właścicielami sześciu koni (oraz o tym, jak 6 koni było już w przyczepie i nagle okazało się, że nie mamy dla nich stajni). Z tej szóstki na drodze kolejnych przypadków losu z nami pozostała trójka: Czenna, Cekin i Iluzja. Trzy inne zwierzaki natomiast powędrowały w świat! A świat… no jak to świat… jest mały! A w dobie internetu jeszcze mniejszy! I tak, zupełnym przypadkiem (życiem rządzi przypadek i co do tego nie mamy już żadnych wątpliwości od dawna) w internecie Wojtek spotkał Olę… która jest właścicielką Clio, półsiostry naszego Cekina, tej samej kochanej i uroczej, rudozłotej Clio, która była kiedyś nasza i którą znamy od maleńkości! Od słowa do słowa, od słowa do słowa… i okazało się, że Clio przyjedzie do nas na wakacje:) Ola jest świetnym westowcem, żywo zainteresowana naturalem, więc od razu znaleźliśmy wspólny język końsko ludzki:) Dla nas zabawa z Clio to kolejna fascynująca przygoda i mamy nadzieję, że dla Clio, prawopółkulowego introwertyka, też:) Rudzielec, to typowa delikatna księżniczka, intensywnie reagująca na otoczenie, trochę za uszami ma, jak każda kobieta, trochę wystraszona, też jak każda kobieta, ale ogromnie przyjazna (TAKŻE jak każda kobieta rzecz jasna)! Clio ma pięć lat, wsiadano na nią zaledwie kilka razy, więc dla Wojtka było to kolejne wyzwanie – wiedzieliśmy, że czeka nas dużo zabaw i z ziemi i z siodła:) Dodatkowo Złotoruda na sam widok przyczepy zareagowała nam żwawym galopem, nozdrzami jak u araba i całym wachlarzem niechęci w każdej odmianie podkręcając przy okazji całe stadko:) Po drodze okazało się, że stawanie dęba i odsadzanie się jest odpowiedzią na wiele rzeczy… Oj, były emocje:) Ale o tym, jak jest teraz, może przy innej okazji…:)

Clio, żeby samej się jej nie nudziło, przyjechała do nas z koleżanką Żeglugą, potocznie zwaną Żaglówką. Żaglówka to dwuletnia ślązaczka z książańskiej stadniny o niesamowicie pozytywnym nastawieniu do świata! Ha! Z resztą jaki pan taki kram, bo Ola i Marcin są tacy sami:) Luz to jej drugie imię! Problemy? Co to jest? Wszystko jest ciekawe! Generalnie zawsze nie ma się czego bać!

Dziewczyny przyjechały do nas szczęśliwie, chociaż Clio powiedziała Oli co myśli o jeździe przyczepką. A w nowym-starym stadzie? Trochę kwików, trochę pisków i na drugi dzień już wszyscy kopytni paśli się zgodnie razem (chociaż słowo „zgodnie” Clio i Cekin interpretują inaczej niż reszta stada). Ciekawe, czy po tylu latach rozłąki Clio poznała Iluzję, Czennę i brata Cekina… poznała nie poznała… ale do tej pory z Cekinem ma TYPOWO braterski układ… czyli piorą się przy każdej nadarzającej się okazji! Jak brat z siostrą!

A z resztą, co ja będę opowiadać…:) relacja zdjęciowa:

Konie słyszały, że mają przyjechać goście. Szykowały się już od kilku dni! W dzień przyjazdu, cała trójka wypatrywała Clio i Żeglugi od wczesnego ranka…


… tu wypatrywanie parami ( Iluzja poszła upudrować nos)


No i przyjechały! Nowe dziewczyny wpadły na wydzielony padok…


… i biegiem się witać!


Najpierw przez ogrodzenie…


Buzi z siostrą…


…i amory z Żaglówką!


Cekin zawsze wysyłany jest jako delegacja powitalna, no bo to taki bezkonfliktowy chłopiec...


Clio sugeruje bratu, że bardzo go kocha…


Clio WYRAŹNIE mówi bratu, że bardzo go kocha! Cekin jest trochę zaskoczony taką wylewnością uczuć…


…ale uprzejmie odpowiada, że kocha Clio równie mocno!


KOCHAJMY SIĘ!

Wg zasady „Jeśli możesz komuś powiedzieć, że go kochasz, uczyń to od razu” Clio i Cekin nieustannie zapewniają się wzajemnie o swej wielkiej bratersko-siostrzanej miłości!

Przy każdej okazji!

I na koniec, całe stadko:

A na koniec zupełny powiem, że do stada wakacyjnego dołączyły jeszcze trzy konie czekają nas więc jeszcze dwie notki przyjazdowe:)

niedziela, 21 czerwca 2009

"NOWE" DZIEWCZYNY JUŻ SĄ!

Dziewczyny szczęśliwie przyjechały! Były pierwsze zapoznania z nowo poznanymi i odnawianie „relacji” z "dawnym" stadem z przed wieeeeeeeeeeelu lat:) Oj, działo się! Relacja zdjęciowo-słowna jak trochę odetchniemy...a teraz jedno zdjęcie na zachętę!;)




wtorek, 16 czerwca 2009

O TYM, JAK SUPERLOLEK ZOSTAŁ SUPERMODELEM...

Konie, psy, konie, psy, kursy, wystawy krajowe, kursy kopytowe, wystawy międzynarodowe, kursy PNH-owe… A CO Z KOTAMI? Otóż KOTY proszę państwa, odkrywają swoje talenty! Taki Lolek np. robi ostatnio zawrotną międzynarodową karierę jako model! Na początek sesja w Żydowie, ale podpisaliśmy już kontrakty i w przyszły weekend Paryż, za dwa tygodnie Mediolan, a potem to już tylko Nowy York! Lolek nie lubi półśrodków i zamienników (jak polować na ptaki to na jastrzębie, jak bić się z psem, to z dobermanem, jak zwinąć coś ze stołu, to od razu dwukilową szynkę, jak przynieść mysz, to najlepiej szczura i prosto Adze na poduszkę – nie pytajcie, co czułam… nieopisane wrażenia…)… nie ma zamienników, więc jak pozować, to z nagą i piekną modelką! Lolek podobno wczuł się w rolę ogromnie! Jak zrelacjonował Jacek, kot-model pozował chętnie i często według własnego pomysłu, a wyproszony z czasem z kadru, odmówił odejścia! Teraz Lolek myśli już tylko o przeniesieniu się na stale do Paryża i planuje regularnie przytulać się do nagich, pięknych i młodych kobiet. Ech… męskie fantazje…

- Paryż, Paryż, jasne… – pomrukuje mi tu na kolanach – wy, kobiety ZAWSZE tak obiecujecie, a potem i tak skończy się na łapaniu myszy w szopie jako jedynej atrakcji…

Ale żeby nie być gołosłownym...Lolek pozował:


Fotografia i obróbka: Jacek Taran/ Fotopracownia.com

Modelka: Klaudia, Model: Lolek

Makijaż: Sylwia Borek


A poniżej jeszcze dwa zdjęcia z tej samej sesji robionej przez Jacka u nas – tym razem w szklarni:



Obróbka: Aga Cynarska - Taran/ Fotopracownia.com

Makijaż: Sylwia Borek

Modelka: Klaudia

A o tym, jak to się wszystko stało, że zdjęcia, że naga kobieta w perłach na hamaku i jeszcze o tym, że gumo filce to jedyne obuwie pasujące do sukni ślubnej i czy pannie młodej do twarzy z widłami (czyli powrót do przeszłości) następnym razem…:)