poniedziałek, 28 września 2009

O OKNIE NA ŚWIAT...

Wojtek w dbałości o moje zdrowie wyrzucił mi z „pseudopracowni” (co to sobie w niej trzymam komputer i książeczki) okno. Nie, nie żebym jakoś szczególnie dopominała się o to…. ale dobry maż rozumie potrzeby żony!

Trochę się mu nie dziwię że okno wyrzucił, bo miało ono jako żywo pewien feler (w postaci dziury wielkości pięści przez którą robactwo oraz drobne zwierzęta wpełzały w co chłodniejsze dni do domu, tuląc się z lubością do ciepłej obudowy komputera i łasząc do moich stóp). Mąż najpierw okno wyrzucił, a potem zamurował to co po nim zostało bo „będziesz miała cieplej kochanie i się nie rozchorujesz” . No i mam cieplej. I ciemniej. Ciemniej o jakieś 100%. ..bo „pseudopracownia” była wyposażona w jedno tylko okno.

Kolega był na stypendium w Finlandii i opowiadał, że tamtejsze kobiety siedząc np. w kuchni nagle zaczynają płakać. Bez powodu. Wszystkie. Zbiorowo. Równocześnie. Zapytane o przyczynę odpowiadają „...bo tak jakoś nam się smutno zrobiło nagle i niespodziewanie, nie wiemy dlaczego...”. Podobno amerykańscy naukowcy udowodnili (bo amerykańscy naukowcy udowadniają już wszędzie i wszystko), że to podobno od braku naturalnego swiatła. No nie wiem. Jeśli nagle poczuję wszechogarniający bezsens i już niczego nie będzie mi się chciało, to proszę mi na powrót wybić dziurę w ścianie. Już wolę zimno i drobne zwierzęta.

sobota, 26 września 2009

O CZOSNKU NA WAMPIRY…

O wampirach będzie następnym razem, dzisiaj tylko o tym, jaki fajny można sobie wyhodować na wampiry czosnek! U mnie już w postaci zgrabnego warkoczyka wisi w kuchni, a taki był śliczny,zielony w czerwcu:





wtorek, 22 września 2009

O JESIENI...

Powoli robi nam się jesień. Trochę już zziębnięty, pachnący gruszkami poranny sad… pastwiskowe zielone dolinki, ozłocone promykami porannego słonka pagórki w butach z mlecznobiałej mgły... a w tej mgle tętent kopyt… To rankiem gdy z kubkiem pachnącej kawy jedziemy do pracy, a później?

Wracamy do domu, witają nas konie galopujące gdzieś za babim latem ze złotym, popołudniowym słońcem w grzywie…

A o zmroku zaczynają fruwać gacki i słychać jeszcze świerszcze… „Konie! Chodźcie! Kolacja!” wołamy. Znów równy rytm kopyt, radosny galop i parskanie. Wieczorny zapach winogron przy stajni, bo nasza mała stajenka cała utopiona w żółtozielonych winogronowych kiściach… Później pieczone ziemniaki, psy grzejące się przy ognisku i wilczakowe złote od ognia oczy, a w nich jesienne , diabelskie płomyki… snujący się po łące dym z owocowego drzewa… koty mruczące z zadowolenia, bo cegły wędzarni takie ciepłe… Wędzarnia jak najbardziej w użyciu - czas najwyższy przygotować wigilijny susz na kompot… Taka jest nasza jesień. Czekamy jeszcze na kolorowe pola chryzantem dookoła i bażanty, które na zimę pewnie znów sprowadzą się do naszego sadu… ale to dopiero za kilka miesięcy. A dziś? A dziś suszymy zioła np. o tak:

czwartek, 10 września 2009

5.30...